Zimna wojna

Trochę się bałam. Dużo we mnie było niepewności. Bo już okrzyknięto, że film wybitny i oskarowa rola żeńska. I że musi zachwycać nawet jak nie zachwyca. I co? – tak sobie dumam. Pójdę i rozczarowanie większo-mniejsze. A miałam już takich doznań w zanadrzu całkiem pokaźną kolekcję. Tym razem przeczucia zawodowo zawiodły. Zawiodły na całym polu, w pełnej krasie, z pełnym wachlarzem. Bo film jest świetny. (Boję się napisać, że wybitny, bo to zawsze potem gdzieś komuś źle wróży). Dla mnie w całej subiektywnej rozciągłości obraz skradły dwa aspekty : rola Joanny Kulig i zdjęcia Łukasza Żala.

Najpierw Joanna. Nie, nie – to żadne odkrycie. Zawsze była świetną aktorką. Tu jest doskonała. Zula jest prostą, temperamentną dziewczyną, która (uwaga, bo to rzadkie w polskim kinie ostatnio) przechodzi metamorfozę. Mówiąc po aktorsku: jest, co grać. Początkowo nie brak jej wiary, sił, celu. Kocha na zabój. Walczy o miłość, choć może popełnia błędy. Ale jej się wszystko wybacza. Ona tak po prostu ma. Pod koniec obrazu oglądamy doświadczoną przez los i uczucia dojrzałą kobietę. Była trauma, było złamane serce, była pustka. Joanna Kulig wygrywa subtelnością w prowadzeniu roli. Jak da się połączyć subtelność z temperamentem? Oj, bardzo się da. Zmarszczeniem czoła, niepewnym uśmiechem, zniesmaczeniem na twarzy, drżeniem kącików ust, odgarnięciem włosów, charakterystycznym chodem. Zula jest piękna. Ale nie emanuje tanim seksem. Nie jest wulgarna, jest pociągająca, niemalże hipnotyzująca. Nie wiem, czy Oscar will go to Zula. To nie ma znaczenia. Pani Joanno było bosko.

Panie Łukaszu (a właściwie Łukaszu – mijaliśmy się na schodach liceum oboje gorąco marząc o czymś artystycznym i wielkim – ja o aktorstwie, potem reżyserii, Ty o Wydziale Operatorskim łódzkiej „filmówki”) zdjęcia w „Zimnej wojnie” są zjawiskowe. To niemal niemożliwe, ale, ja w tym filmie nie doszukałam się absolutnie żadnego pustego obrazu. Podążamy za „Mazurkiem” przez kolejne sceny w Polsce i zagranicą – podziwiamy ujęcia z klimatycznych paryskich klubów pełnych jazzu, zimnowojennego Berlina i słonecznej Jugosławii. Przyglądamy się objętym i zainfekowanym tą trudną miłością bohaterom. Słuchamy każdego wypowiedzianego w obliczu Boga słowa podczas krótkiego zaaranżowanego przez Zulę i Jerzego ślubu w zrujnowanym kościele, któremu kamera przygląda się dokładnie tyle, ile trzeba i ani sekundy dłużej…

Można by jeszcze długo. O delikatnie i powściągliwie poprowadzonej roli Tomasza Kota, o świetnym drugoplanowym popisie Agaty Kuleszy czy Borysa Szyca i muzyce, która na długo zapada w pamięć. Szczególnie mistrzowsko zinterpretowane przez Joan Kulig „Dwa serduszka”.

Trudno się wzruszam na filmach, gdzie nie ma dzieci i zwierząt. Tu skrycie roniłam łzy. A cisza po seansie mówiła sama za siebie…