Sąsiadka

Nie jestem z siebie dumna, bo nie ma być z czego dumnym. Każdy zasługuje na odrobinę prywatności. Wiedzie życie we własnym domu i ma prawie prawo do robienia, co mu się żywnie podoba. Oczywiście wykluczam tu jakieś wyśrubowane i kosmiczne ekscesy. Ale tak z grubsza można wszystko i proszę się nie czepiać, tylko zająć własnym życiem. W sytuacji życia z koronawirusem w tle jednak niektóre reguły lekko się poluzowują, tworząc obraz mój na podobieństwo całkiem wrednej osóbki. Może nie takiej bez skrupułów, ale jednoznacznie nie ma się czym chwalić.

Dobra, przydługi wstęp zajął swoje standardowe miejsce, a teraz do rzeczy. Mam sąsiadkę. Ok, każdy ma. Nadzwyczajności brak. Mam starszą sąsiadkę. I tu też nie trącę indywidualnością. Moja sąsiadka lubi mówić. Nawet powiedziałabym, że kocha mówić. Gadatliwych sąsiadów i Wy przecież macie, więc dotychczas ten wpis nie wnosi do krainy słowa pisanego nic nadzwyczajnego. Może teraz: podsłuchuję ją. Tak bezczelnie i impertynencko, bez żadnych skrupułów wiem, o czym mówi. Jak? W łazience. Moja sąsiadka ma telefon – stacjonarny jak mniemam, choć możliwe, że komórka, a ona usadawia się zawsze w tym samym miejscu i zawsze tak samo dobrze ją słychać. Mówi głośno i przez ściany jej chroboczący głos przechodzi jak przez masło. A ja? Nawet gdybym nie chciała, to słyszę i żadna szklanka tu niepotrzebna. O czym słyszę? Jak na starszą osobę przystało choroby, tvn i co spotkało Helenę. Dużo czerpię z tej wiedzy, bo u mnie tvn-u brak, telewizor stoi zakurzony, żadnej Heleny nie znam, a może wirtualnie poznam i polubię. Rak prowadzi. Teraz z oczywistych względów prym wiedzie koronawirus. Że śmiertelny, że dużo przypadków, że coraz więcej ograniczeń, że dupa generalnie i w domu każą się kisić. Ale to nie dotyczy mojej sąsiadki, ona codziennie, a nawet – mam wrażenie- parę razy dziennie wybiera się na zakupy. No w końcu musi coś ze współmałżonkiem jeść. A, zapomniałam powiedzieć, że moja sąsiadka nie jest osobą samotną. Jej skrupulatnie mniej lub bardziej dobrane słowa nie trafiają w przestrzeń. Jest odbiorca. Poważny, też wiekowy i nadzwyczaj cierpliwy. Mówi mało. To znaczy mniej. Choć przy mojej sąsiadce to żadne osiągnięcie. Taki Dulski można powiedzieć. No co poradzić, taka mu się rola trafiła. Mogło być gorzej. Jakaś przemoc w rodzinie, alkoholizm lub inne patologie. A tu jest tylko kobieta, która dużo mówi. Zauważyłam, że to gadulstwo u mojej sąsiadki wzrosło znacząco po operacji. KAŻDY już wie, że taką miała. A ja przy myciu zębów lub powolnego, na rzecz słyszenia, ubierania się wiem, że w tvnie tylko mówią prawdę i oczywiście z rzeczy papierowych „Fakt”. Jakie rozwody w medialnym świecie, jakie zawirowania polityczne, jakie tarcze antyrakietowe i nowy przepis na golonkę. Wszystko przez telefon. A taka konwersacja potrafi trwać do dnia sądnego. Nawet pomimo licznych pożegnań i prób odłożenia słuchawki. Czynności te spełzają na niczym. Wymiana myśli trwa. To poniekąd pokrzepiające, że starsza pani ma tyle współrozmówców. Gorzej, jak trafiło na jednego interlokutora. Chyba, że też taki biegły w mówieniu. Wtedy bólu istnienia nie doświadcza nikt i jest bosko.

Dzięki temu doświadczeniu „dialogu zza ściany” zastanawiam się nad tym, ile człowiek może mówić. I kiedy przestaje mówić, a zaczyna gadać. Co niosą ze sobą słowa. Ile wystarczy, żeby się porozumieć i kiedy strzępimy język. „Żeby język giętki powiedział wszystko co pomyśli głowa.” Może wystarczy czasem tylko kilka słów. A może czasem cisza wybrzmi najcelniej. Niestety, mojej sąsiadce do pomilczenia daleko. Stan raczej nieosiągalny. Bo kto opowie, o czym dzisiaj w „Fakcie” na głównej stronie…

Przycisk LIKE chwilowo nie działa, można klikać bezpośrednio w FB – dziękuję :)